chapitre seize
When I look out my window
Many sights to see
And when I look in my window
So many different people to be
They're strange, so strange Siedziałam z Timothée'm na tarasie, owinięta w wełniany koc, pijąc poranną kawę. Nigdy nie lubiłam tego gorzkiego napoju, jednak potrafiłam się poświęcić, jeśli towarzystwo było wystarczająco dobre. Subiektywnie mogę określić, że to było niezwykle przyjemne.
Moje płuca oddychały świeżym, wilgotnym powietrzem, a zmysły delektowały się zapachem mokrego lasu. Orzeźwiające, zdecydowanie bardziej pobudzało mnie to od wątpliwej jakości kawy. Pomijając fakt, że jeszcze ożywiała mnie luźna rozmowa z brunetem, przerywana ciągłymi, niekontrolowanymi wybuchami śmiechu. Timothée opowiadał właśnie o tym, jak za czasów dzieciństwa (a w zasadzie bycia nastolatkiem) próbował swoich sił w drużynie piłkarskiej, jednak nie miał do tego serca ani tym bardziej talentu, przez co drużyna i trener go nie znosiła. Przy okazji tej dyskusji nie zapomniałam napomnieć o moim i Olgi trenerze, który również próbował nam ubliżać przy każdej możliwej okazji.
Byłam pod wrażeniem, że mimo ciągłych ataków chichotu, nie skończyłam z koszulką oblaną ciepłą kawą. Dziwne, bo zawsze tak się kończyły podobne sytuacje.
Timothée bardzo się zmienił od naszego pierwszego spotkania. A może jedynie otworzył? Na początku naszej krótkiej znajomości byłam przekonana, że jest strasznie dziwny, cichy i nudny. Bardzo cieszyłam się, że tak bardzo się pomyliłam, a wszystkie moje założenia okazały się być całkiem błędne. Te wszystkie z pozoru dziwne, specyficzne cechy, powodują że jest cholernie interesującym człowiekiem. Bardzo lubiłam osoby, które nie odkrywały wszystkich kart na wstępie, a pozwalały na powolne ich odkrywanie. A mimo to, robiłam się coraz bardziej zirytowana, że nie wiem na czym tak właściwie stoję.
Chalamet miał niesamowicie zmienne nastroje. Zupełnie jakby był niestabilny psychicznie, jednak czy w ogóle istnieje ktoś, kto jest w pełni stabilny? Każdy ma swoje odstępstwa od normy, niektórzy większe, drudzy mniejsze. Dodatkowo starałam się rozumieć, że może to wynikać z jego przeszłości, która musiała się na nim odbić. Bardzo wyczekiwałam momentu, kiedy nasza relacja wskoczy na poziom, gdzie będziemy mogli o tym porozmawiać. O ile taki moment w ogóle nastąpi. W końcu nasza znajomość może się zakończyć równie nagle i niespodziewanie, jak się zaczęła. Liczyłam, że to się nigdy nie wydarzy.
Zaśmiałam się w myślach, że z jego humorami gorzej od Harolda. Po nim przynajmniej wiadome było, czego się spodziewać, czyli permanentnego, nieustannego kretynizmu (wciąż nie wiem, jak Olga z nim wytrzymuje).
A mimo tych wszystkich niedopowiedzeń ze strony Timothée'go, coś mnie do niego ciągnęło. Szkoda, że na tamten moment nie byłam w stanie określić, czym to uczucie jest. W tamtym momencie mogłam spokojnie obserwować, jak chłopak swobodnie się śmieje, nie, dławi śmiechem. Nie wiem z czego wynikało to rozbawienie, jednak absolutnie mi to nie przeszkadzało. Jego śmiech był naprawdę zaraźliwy. Taras był oświetlany promieniami porannego słońca, które dodatkowo uwypuklały jego rysy twarzy.
Uśmiechnęłam się na ten widok, oczywiście dyskretnie, nie chcąc, żeby chłopak cokolwiek zauważył. Miałam wrażenie, jakbym czuła motyle w brzuchu, jednak nie były one wyraźne. Wręcz zupełnie odwrotnie, jakoby były one niedojrzałe i nie miały siły, żeby wywrócić mój żołądek do góry nogami ani tym bardziej osiąść na moich płucach, uniemożliwiając poprawne oddychanie. Możliwym również było to, że to początek bólu brzucha, spowodowanego śniadaniem (byłam przekonana, że kiedyś nadejdzie moment, w którym Harry będzie próbował mnie otruć). Niestety wszelkie podejrzenia rozeszły się po kościach, gdy poczułam, jak zaczynają mnie piec policzki. Całe szczęście, że nigdy nie było tego po mnie widać i mogłam odetchnąć z ulgą, bez obaw, że Timothée cokolwiek zauważy. Moje myśli wprawiały mnie w zakłopotanie.
Odłożyłam filiżankę na szklany stolik, po czym lekko się przeciągnęłam. Dopiero teraz poczułam, że faktycznie już nie śpię i czas zacząć kolejny dzień w paśmie porażek. Przymknęłam lekko oczy, delektując się chwilą, gdy nagle poczułam obecność kogoś tuż koło mnie. Bez większego namysłu stwierdziłam, że to musi być Salf, który cały czas się kręcił wokół nas. Otworzyłam oczy, będąc pewna, że przed sobą napotkam uśmiechniętą psią mordkę. Pomyliłam się, bo zamiast tego moje oczy spotkały się z tymi zielonymi, które mogłyby należeć tylko do jednej osoby. Gdybym chciała brzmieć dramatycznie, skłamałabym, opisując te nagłe, niezwykłe emocje, które do mnie napłynęły. Jednak tego nie zrobię, bo nic takiego się nie wydarzyło. Mój organizm w tamtej chwili uznał to za coś niezwykle naturalnego, choć później mój umysł nie potrafił przestać analizować tej sytuacji.
Spodziewałam się, że moje usta ponownie zasmakują tych, należących do Chalameta, jednak nic takiego się nie stało. Na taras wbiegła zmachana para, która zepsuła tą chwilę. Timothée powoli się ode mnie odsunął, mamrocząc coś zirytowany. Zdziwiłam się, że nie odskoczył, jak to wcześniej miał w zwyczaju.
Również byłam lekko podburzona, póki nie zobaczyłam twarzy tych, którzy nam przeszkodzili. Nie byłam w stanie określić, kto był bladszy; Olga czy Harold. Już chciałam zadać pytanie, co się stało, gdy Styles się odezwał. — Nie ma czasu na obściskiwanie się! — krzyknął, trzymając za rękę Olgę (hipokryta). Brunetka natychmiast go szturchnęła, wyrywając dłoń z uścisku, przywracając go tym samym do porządku. Chłopak zrobił minę skarconego szczeniaka. Zupełnie, jak małe dziecko, pomyślałam.
— Znaleźliśmy ścieżkę, którą to dziwactwo łazi. — zaczęła Olga, a w jej głosie czuć było mrożącą powagę.
Znałam brunetkę naprawdę długo, powiedziałam bym, że żyłyśmy ze sobą, jak zgodne rodzeństwo, a mimo to, w takim stanie nigdy jej nie widziałam. To nie było nawet przerażenie, coś innego. Zupełnie jakby nie była tutaj obecna, po prostu oznajmiła oczywisty fakt. Stwierdziłam, że już teraz wiedziała, że to się nie skończy dobrze. Chciałam wierzyć, że się myli. Szkoda, że jej intuicja nigdy nas nie zawiodła. — Należy to sprawdzić. Może uda nam się to rozwiązać, zanim skończymy martwi. — mówiąc to, Timothee przejechał palcem po swojej szyi, jakoby chciał ją odciąć.
Ja i Olga spojrzałyśmy wymownie po sobie. Żadna z nas nie była zachwycona tym pomysłem. Zresztą czy można się nam w ogóle dziwić? Nikt o zdrowych zmysłach nie ciągnąłby do lasu, gdzie spokojnie mieszka jego prześladowca. Posłałam dziewczynie spojrzenie, błagające, żeby zabrała głos w tej dyskusji. — A nie wydaje się wam to podejrzane, że nagle te ślady stały się wyraźne? — zaczęła brunetka, siadając na jednej z kanap, czym również zasugerowała, że nie ma zamiaru się stąd ruszać. — Może to coś, ktoś chce, żebyśmy tam poszli. Wtedy będziemy na znanym mu terenie, a co za tym idzie jego zasadach. — dokończyła brunetka, obserwując reakcję chłopaków.
Już chciałam wtrącić swoje trzy grosze, przyznając Oldze rację, gdy Harry rozpoczął jeden ze swoich słynnych monologów. Niech ktoś mnie trzyma, zanim zrobię mu krzywdę, przeszło mi przez myśl.
Gdy tylko nabierał powietrza, żeby kontynuować bezsensowny słowotok, wykorzystałam okazję i się odezwałam. — Nie, Olga ma zupełną rację, to jest pewna śmierć. — zaczęłam. — Zresztą najlepiej i najbezpieczniej by było... — niestety nie było mi dane dokończyć, bo Chalamet mi przerwał. Czy on ma zamiar bawić się w irytującego i głupawego Harolda?
— Nie przesadzajcie. — zaczął spokojnie Timothée. Co mu nagle odbiło? — Tam jest ścieżka, więc znajdziemy drogę powrotną, zawsze można rozwijać jakąś linkę. Poza tym mamy psy, które w końcu po coś mają nosy. — wskazał na dwa, bawiące się ze sobą zwierzęta. Olga posłała mu wymowne spojrzenie, jednak się nie odezwała. Faktycznie świetne psy obronne. Chalamet odwrócił jedynie wzrok, jakby wstydząc się swojego wcześniejszego założenia, jednak nie odezwał się ani słowem. Mogłabym powiedzieć, że długo dyskutowaliśmy czy należy iść do lasu, jednak skłamałabym. Nie była to kulturalna rozmowa, bo zaczęliśmy się zacięcie kłócić. Co gorsza, chłopcy nawet nie chcieli słyszeć o opcji zadzwonienia na policję i rozwiązania tego w cywilizowany sposób. W końcu nie ma nic przyjemniejszego, niż pchanie się prosto w ręce niezidentyfikowanego świra! Byłam szczerze zawiedziona zachowaniem Timothée'go. Po Haroldzie nie spodziewałam się niczego błyskotliwego, jednak od niego oczekiwałam więcej rozsądku.
Po tym, jak napsułam sobie trochę nerwów, poszłam rozmówić się z Olgą. Musiałyśmy znaleźć jakiś sposób, żeby ta dwójka ślepot zmieniła swoje zdanie. Żadna z nas nie chciała zwiedzać tej dziwnej ścieżki, ale równie niechętnie podchodziłyśmy do pomysłu zostania samemu w wielkim domu. Co prawda, nie bałyśmy się własnego cienia, co to to nie, ale nie chciałyśmy ryzykować w tak poważnych kwestiach.
Dlatego siedziałyśmy teraz w pokoju gościnnym, czyli mojej aktualnej sypialni (dzięki Harold), zastanawiając się, jak podstępem nakłonić Stylesa i Chalameta do zmiany ich zdania. Rozważałyśmy chociażby wzięcie ich na litość, co nie wydawało się najgłupszym pomysłem. Na Harrego na pewno by zadziałało, w końcu o zdrowie Olgi się przejmował, jak nikt inny. Nie wiedziałyśmy tylko czy na Timothée'go zadziała to w ten sam sposób, ale wartało spróbować. Skoro Harold potrafił coś wymęczyć, to nam też się może udać, mimo że nie byłyśmy aż tak zidiociałe i brak nam takiego „uroku osobistego". Tak oto zaczęłyśmy wcielać nasz plan w życie. Olga postarała się wywołać płacz, imitując łzy i podrażnione oczy, czego nauczyła się od samej Marii, która już lata temu opanowała to do perfekcji. Moja młodsza siostra zawsze płakała, wręcz wpadała w histerię, gdy czegoś chciała, a nie mogła tego dostać. Taki jej urok, do teraz jej nie przeszło i wciąż odstawia te same przedstawienia, które moi rodzice łykają, jak pelikany. Ja z kolei postarałam się wywołać u siebie coś na wzór ataku paniki. Oczywiście nie umywało się to do prawdziwego wyglądu tej dolegliwości, jednakże starałam się jak mogłam, żeby dawało podobne wrażenie. Zawsze byłam słabym aktorem.
I nasze przedstawienie, rodem wyciągnięte z cyrku, wydawało się działać. A przynajmniej na początku tak właśnie było.
Gdy tylko wyszłyśmy na taras, chłopcy od razu się nami zainteresowali, a właściwie naszym sztucznie wywołanym stanem (choć byłam pewna, że po wejściu do lasu faktycznie tak będziemy wyglądać). Harry od razu ujął Olgę za dłoń i zaczął dopytywać się, o co chodzi. Wyglądał na naprawdę przejętego. Może był zidiociały, jednak gdzieś tam w środku był strasznie wystraszonym i wrażliwym dwudziestoparolatkiem.
Timothée z kolei nie nabrał się praktycznie w ogóle, zupełnie jakby wyczytał po moich oczach, że nic mi poważnego nie jest. Przypomniało mi się, jak przestrzegano mnie przed ludźmi, którzy idealnie odczytują emocje innych. A ja wciąż uważałam, że jest to pozytywna cecha. Jednak w tym momencie cicho przeklnęłam na swoje niezmienne poglądy. Brunet uważnie mi się przyglądał, co mnie niezwykle krępowało i wywoływało chęć zaprzestania tego teatrzyku.
Co za pech, że Chalamet głośno wyraził swoje obawy, co do naszego małego kłamstwa. Styles na początku nie chciał mu uwierzyć, ale wkrótce dał się przekonać. I nasz plan został zrujnowany. W jednej chwili zachciało mi się głośno kląć, jednak powstrzymałam się przed tak nagłym wybuchem emocji.
Olga próbowała jeszcze zająć Harolda, wcisnąć mu jakiś inny pomysł, zajęcie, jednak ten się uparł i za nic nie chciał zmienić swojego zdania. Timothée z kolei patrzył się na nasze próby z politowaniem. Nie potrafiłam zrozumieć, jaki był cel takiego zagrania. Znienawidziłam gęste zarośla. Przedzieranie się przez krzaki było czymś, czego wolałam unikać. Pomijając mój paniczny strach przed kleszczami, przypominały mi się historie, gdzie ludzie wpadali w szczeliny, ginąc bezpowrotnie. Poza tym byłam przekonana, że moje nogi są już całkiem poharatane i jedynie trzymałam kciuki, żeby nie wdało się żadne zakażenie. Dodatkowo cały czas się potykałam i uznałam, że kwestią czasu jest skręcenie sobie kostki lub uszkodzenie się w jakikolwiek inny sposób. Przedzieraliśmy się przez chaszcze już od ponad godziny, a wciąż nie było widać końca tej przeklętej ścieżki. Zaczęłam podziwiać tego świra, że z naszego powodu codziennie pokonywał tą trasę. Pomyślałam sobie, że ja byłabym zbyt leniwa na takie poświęcenie.
Chcąc zabić czas, prowadziłam z Olgą rozmowę o naszej przyszłości. Wszystko oczywiście w języku polskim, bo nie chciałyśmy, żeby Timothée lub Harold cokolwiek zrozumieli.
Nasze słowa były zbyt intymne, osobiste, żeby mogli poznać ich faktyczną treść. Poza tym widok, jak chłopcy cały czas patrzyli się na nas, jak na przybyszów z obcej planety, był niezwykle zabawny. Zresztą ich reakcja absolutnie mnie nie dziwiła; język polski musiał dla nich brzmieć, jak niewyraźny bełkot, podczas gdy dla nas były to pełnowartościowe zdania.
Po przyjeździe do Ameryki wpadłam na pomysł, żeby ukrywać swoje prawdziwe pochodzenie, jednak z czasem zrozumiałam, że nie ma sensu zatajać przeszłości. Nie miałam na nią wpływu, liczy się to, co jest teraz.
No właśnie, co właściwie teraz mamy?
Obejrzałam się dookoła; gęsty, groźnie wyglądający las, przyjaciele i dwa radosne psy, biegające wokół nas. Miałam nadzieję, że dożyję przyszłości i przekonam się na własnej skórze, jak będzie wyglądać nasze dalsze życie.
Zakładałam, że Olga pewnie zamieszka z Harrym na stałe. Zresztą ona sama przyznała się, że tak najpewniej będzie. A mimo to, stwierdziłyśmy, ż i tak pójdziemy na studia, zdamy, a później zaczniemy pracę na dogodnych dla nas stanowiskach, żeby uniezależnić się od innych.
Kiedyś marzyłyśmy o karierze sportowej, jednak niestety mocno minęłyśmy się z prawdą. Los zdecydował, że nie widzi nas na Igrzyskach Olimpijskich. Choć teraz nie jestem w stanie stwierdzić czy to przypadkiem nie lepiej. Najwyraźniej tak musiało być, w innym wypadku pewnie byśmy nawet nie wyjechały do Stanów Zjednoczonych.
Z kolei ja nie wiedziałam czy zamieszkam z Timothée'm, czy może zdecyduję się na wynajem jakiegoś mieszkania. Na razie nie byłam w stanie nawet określić, na jakim etapie jest nasza „relacja", a co dopiero ocenić tak poważną przyszłość. Zawsze mnie śmieszyło, jak ktoś mówił, że jego aktualna sytuacja romantyczna jest skomplikowana. No i proszę, doigrałam się.
Po kolejnym dłuższym momencie marszu, uznałam, że moje nogi odpadną. Dawno nie przemierzałam tak długiego dystansu na nogach. To zdecydowanie kolejny powód, dla którego kariera sportowca nie była przeznaczona dla mnie.
Wszystko wydawało się być niesamowicie monotonne, aż nagle Harold nie wydał z siebie okrzyku radości lub przerażenia, nie jestem w stanie się określić. Podniosłam leniwie wzrok, będąc przekonaną, że Styles zauważył po prostu jakiegoś durnego kwiatka, jednak gdy natknęłam się na widok zaciekawionego Timothée'go, zmieniłam zdanie. Szybko skierowałam wzrok w kierunku, w którym się wszyscy patrzyli i ujrzałam starą, rozwalającą się kanciapę. Była cała obrośnięta mchem, wyglądała jakby się rozkładała, a mimo to ślady, pozostawione wokół niej, były zdecydowanie świeże. Co gorsza ze strony tej „chatki" (jest to słowo nad wyraz nieprecyzyjne) niósł się dziwny, nieprzyjemny zapach. Coś jak połączenie stęchlizny z obornikiem.
Spojrzałam na brunetkę, której wzrok jasno mówił „mamy przesrane". Westchnęłam, przyznając jej rację. Postanowiłam ruszyć się z miejsca. Z biegiem czasu uznałam to za wielki błąd.
Mój żołądek zaliczył fikołka, gdy podeszłam bliżej i zajrzałam przez małe okienko, w którym szyba już dawno została wybita.
Many sights to see
And when I look in my window
So many different people to be
They're strange, so strange Siedziałam z Timothée'm na tarasie, owinięta w wełniany koc, pijąc poranną kawę. Nigdy nie lubiłam tego gorzkiego napoju, jednak potrafiłam się poświęcić, jeśli towarzystwo było wystarczająco dobre. Subiektywnie mogę określić, że to było niezwykle przyjemne.
Moje płuca oddychały świeżym, wilgotnym powietrzem, a zmysły delektowały się zapachem mokrego lasu. Orzeźwiające, zdecydowanie bardziej pobudzało mnie to od wątpliwej jakości kawy. Pomijając fakt, że jeszcze ożywiała mnie luźna rozmowa z brunetem, przerywana ciągłymi, niekontrolowanymi wybuchami śmiechu. Timothée opowiadał właśnie o tym, jak za czasów dzieciństwa (a w zasadzie bycia nastolatkiem) próbował swoich sił w drużynie piłkarskiej, jednak nie miał do tego serca ani tym bardziej talentu, przez co drużyna i trener go nie znosiła. Przy okazji tej dyskusji nie zapomniałam napomnieć o moim i Olgi trenerze, który również próbował nam ubliżać przy każdej możliwej okazji.
Byłam pod wrażeniem, że mimo ciągłych ataków chichotu, nie skończyłam z koszulką oblaną ciepłą kawą. Dziwne, bo zawsze tak się kończyły podobne sytuacje.
Timothée bardzo się zmienił od naszego pierwszego spotkania. A może jedynie otworzył? Na początku naszej krótkiej znajomości byłam przekonana, że jest strasznie dziwny, cichy i nudny. Bardzo cieszyłam się, że tak bardzo się pomyliłam, a wszystkie moje założenia okazały się być całkiem błędne. Te wszystkie z pozoru dziwne, specyficzne cechy, powodują że jest cholernie interesującym człowiekiem. Bardzo lubiłam osoby, które nie odkrywały wszystkich kart na wstępie, a pozwalały na powolne ich odkrywanie. A mimo to, robiłam się coraz bardziej zirytowana, że nie wiem na czym tak właściwie stoję.
Chalamet miał niesamowicie zmienne nastroje. Zupełnie jakby był niestabilny psychicznie, jednak czy w ogóle istnieje ktoś, kto jest w pełni stabilny? Każdy ma swoje odstępstwa od normy, niektórzy większe, drudzy mniejsze. Dodatkowo starałam się rozumieć, że może to wynikać z jego przeszłości, która musiała się na nim odbić. Bardzo wyczekiwałam momentu, kiedy nasza relacja wskoczy na poziom, gdzie będziemy mogli o tym porozmawiać. O ile taki moment w ogóle nastąpi. W końcu nasza znajomość może się zakończyć równie nagle i niespodziewanie, jak się zaczęła. Liczyłam, że to się nigdy nie wydarzy.
Zaśmiałam się w myślach, że z jego humorami gorzej od Harolda. Po nim przynajmniej wiadome było, czego się spodziewać, czyli permanentnego, nieustannego kretynizmu (wciąż nie wiem, jak Olga z nim wytrzymuje).
A mimo tych wszystkich niedopowiedzeń ze strony Timothée'go, coś mnie do niego ciągnęło. Szkoda, że na tamten moment nie byłam w stanie określić, czym to uczucie jest. W tamtym momencie mogłam spokojnie obserwować, jak chłopak swobodnie się śmieje, nie, dławi śmiechem. Nie wiem z czego wynikało to rozbawienie, jednak absolutnie mi to nie przeszkadzało. Jego śmiech był naprawdę zaraźliwy. Taras był oświetlany promieniami porannego słońca, które dodatkowo uwypuklały jego rysy twarzy.
Uśmiechnęłam się na ten widok, oczywiście dyskretnie, nie chcąc, żeby chłopak cokolwiek zauważył. Miałam wrażenie, jakbym czuła motyle w brzuchu, jednak nie były one wyraźne. Wręcz zupełnie odwrotnie, jakoby były one niedojrzałe i nie miały siły, żeby wywrócić mój żołądek do góry nogami ani tym bardziej osiąść na moich płucach, uniemożliwiając poprawne oddychanie. Możliwym również było to, że to początek bólu brzucha, spowodowanego śniadaniem (byłam przekonana, że kiedyś nadejdzie moment, w którym Harry będzie próbował mnie otruć). Niestety wszelkie podejrzenia rozeszły się po kościach, gdy poczułam, jak zaczynają mnie piec policzki. Całe szczęście, że nigdy nie było tego po mnie widać i mogłam odetchnąć z ulgą, bez obaw, że Timothée cokolwiek zauważy. Moje myśli wprawiały mnie w zakłopotanie.
Odłożyłam filiżankę na szklany stolik, po czym lekko się przeciągnęłam. Dopiero teraz poczułam, że faktycznie już nie śpię i czas zacząć kolejny dzień w paśmie porażek. Przymknęłam lekko oczy, delektując się chwilą, gdy nagle poczułam obecność kogoś tuż koło mnie. Bez większego namysłu stwierdziłam, że to musi być Salf, który cały czas się kręcił wokół nas. Otworzyłam oczy, będąc pewna, że przed sobą napotkam uśmiechniętą psią mordkę. Pomyliłam się, bo zamiast tego moje oczy spotkały się z tymi zielonymi, które mogłyby należeć tylko do jednej osoby. Gdybym chciała brzmieć dramatycznie, skłamałabym, opisując te nagłe, niezwykłe emocje, które do mnie napłynęły. Jednak tego nie zrobię, bo nic takiego się nie wydarzyło. Mój organizm w tamtej chwili uznał to za coś niezwykle naturalnego, choć później mój umysł nie potrafił przestać analizować tej sytuacji.
Spodziewałam się, że moje usta ponownie zasmakują tych, należących do Chalameta, jednak nic takiego się nie stało. Na taras wbiegła zmachana para, która zepsuła tą chwilę. Timothée powoli się ode mnie odsunął, mamrocząc coś zirytowany. Zdziwiłam się, że nie odskoczył, jak to wcześniej miał w zwyczaju.
Również byłam lekko podburzona, póki nie zobaczyłam twarzy tych, którzy nam przeszkodzili. Nie byłam w stanie określić, kto był bladszy; Olga czy Harold. Już chciałam zadać pytanie, co się stało, gdy Styles się odezwał. — Nie ma czasu na obściskiwanie się! — krzyknął, trzymając za rękę Olgę (hipokryta). Brunetka natychmiast go szturchnęła, wyrywając dłoń z uścisku, przywracając go tym samym do porządku. Chłopak zrobił minę skarconego szczeniaka. Zupełnie, jak małe dziecko, pomyślałam.
— Znaleźliśmy ścieżkę, którą to dziwactwo łazi. — zaczęła Olga, a w jej głosie czuć było mrożącą powagę.
Znałam brunetkę naprawdę długo, powiedziałam bym, że żyłyśmy ze sobą, jak zgodne rodzeństwo, a mimo to, w takim stanie nigdy jej nie widziałam. To nie było nawet przerażenie, coś innego. Zupełnie jakby nie była tutaj obecna, po prostu oznajmiła oczywisty fakt. Stwierdziłam, że już teraz wiedziała, że to się nie skończy dobrze. Chciałam wierzyć, że się myli. Szkoda, że jej intuicja nigdy nas nie zawiodła. — Należy to sprawdzić. Może uda nam się to rozwiązać, zanim skończymy martwi. — mówiąc to, Timothee przejechał palcem po swojej szyi, jakoby chciał ją odciąć.
Ja i Olga spojrzałyśmy wymownie po sobie. Żadna z nas nie była zachwycona tym pomysłem. Zresztą czy można się nam w ogóle dziwić? Nikt o zdrowych zmysłach nie ciągnąłby do lasu, gdzie spokojnie mieszka jego prześladowca. Posłałam dziewczynie spojrzenie, błagające, żeby zabrała głos w tej dyskusji. — A nie wydaje się wam to podejrzane, że nagle te ślady stały się wyraźne? — zaczęła brunetka, siadając na jednej z kanap, czym również zasugerowała, że nie ma zamiaru się stąd ruszać. — Może to coś, ktoś chce, żebyśmy tam poszli. Wtedy będziemy na znanym mu terenie, a co za tym idzie jego zasadach. — dokończyła brunetka, obserwując reakcję chłopaków.
Już chciałam wtrącić swoje trzy grosze, przyznając Oldze rację, gdy Harry rozpoczął jeden ze swoich słynnych monologów. Niech ktoś mnie trzyma, zanim zrobię mu krzywdę, przeszło mi przez myśl.
Gdy tylko nabierał powietrza, żeby kontynuować bezsensowny słowotok, wykorzystałam okazję i się odezwałam. — Nie, Olga ma zupełną rację, to jest pewna śmierć. — zaczęłam. — Zresztą najlepiej i najbezpieczniej by było... — niestety nie było mi dane dokończyć, bo Chalamet mi przerwał. Czy on ma zamiar bawić się w irytującego i głupawego Harolda?
— Nie przesadzajcie. — zaczął spokojnie Timothée. Co mu nagle odbiło? — Tam jest ścieżka, więc znajdziemy drogę powrotną, zawsze można rozwijać jakąś linkę. Poza tym mamy psy, które w końcu po coś mają nosy. — wskazał na dwa, bawiące się ze sobą zwierzęta. Olga posłała mu wymowne spojrzenie, jednak się nie odezwała. Faktycznie świetne psy obronne. Chalamet odwrócił jedynie wzrok, jakby wstydząc się swojego wcześniejszego założenia, jednak nie odezwał się ani słowem. Mogłabym powiedzieć, że długo dyskutowaliśmy czy należy iść do lasu, jednak skłamałabym. Nie była to kulturalna rozmowa, bo zaczęliśmy się zacięcie kłócić. Co gorsza, chłopcy nawet nie chcieli słyszeć o opcji zadzwonienia na policję i rozwiązania tego w cywilizowany sposób. W końcu nie ma nic przyjemniejszego, niż pchanie się prosto w ręce niezidentyfikowanego świra! Byłam szczerze zawiedziona zachowaniem Timothée'go. Po Haroldzie nie spodziewałam się niczego błyskotliwego, jednak od niego oczekiwałam więcej rozsądku.
Po tym, jak napsułam sobie trochę nerwów, poszłam rozmówić się z Olgą. Musiałyśmy znaleźć jakiś sposób, żeby ta dwójka ślepot zmieniła swoje zdanie. Żadna z nas nie chciała zwiedzać tej dziwnej ścieżki, ale równie niechętnie podchodziłyśmy do pomysłu zostania samemu w wielkim domu. Co prawda, nie bałyśmy się własnego cienia, co to to nie, ale nie chciałyśmy ryzykować w tak poważnych kwestiach.
Dlatego siedziałyśmy teraz w pokoju gościnnym, czyli mojej aktualnej sypialni (dzięki Harold), zastanawiając się, jak podstępem nakłonić Stylesa i Chalameta do zmiany ich zdania. Rozważałyśmy chociażby wzięcie ich na litość, co nie wydawało się najgłupszym pomysłem. Na Harrego na pewno by zadziałało, w końcu o zdrowie Olgi się przejmował, jak nikt inny. Nie wiedziałyśmy tylko czy na Timothée'go zadziała to w ten sam sposób, ale wartało spróbować. Skoro Harold potrafił coś wymęczyć, to nam też się może udać, mimo że nie byłyśmy aż tak zidiociałe i brak nam takiego „uroku osobistego". Tak oto zaczęłyśmy wcielać nasz plan w życie. Olga postarała się wywołać płacz, imitując łzy i podrażnione oczy, czego nauczyła się od samej Marii, która już lata temu opanowała to do perfekcji. Moja młodsza siostra zawsze płakała, wręcz wpadała w histerię, gdy czegoś chciała, a nie mogła tego dostać. Taki jej urok, do teraz jej nie przeszło i wciąż odstawia te same przedstawienia, które moi rodzice łykają, jak pelikany. Ja z kolei postarałam się wywołać u siebie coś na wzór ataku paniki. Oczywiście nie umywało się to do prawdziwego wyglądu tej dolegliwości, jednakże starałam się jak mogłam, żeby dawało podobne wrażenie. Zawsze byłam słabym aktorem.
I nasze przedstawienie, rodem wyciągnięte z cyrku, wydawało się działać. A przynajmniej na początku tak właśnie było.
Gdy tylko wyszłyśmy na taras, chłopcy od razu się nami zainteresowali, a właściwie naszym sztucznie wywołanym stanem (choć byłam pewna, że po wejściu do lasu faktycznie tak będziemy wyglądać). Harry od razu ujął Olgę za dłoń i zaczął dopytywać się, o co chodzi. Wyglądał na naprawdę przejętego. Może był zidiociały, jednak gdzieś tam w środku był strasznie wystraszonym i wrażliwym dwudziestoparolatkiem.
Timothée z kolei nie nabrał się praktycznie w ogóle, zupełnie jakby wyczytał po moich oczach, że nic mi poważnego nie jest. Przypomniało mi się, jak przestrzegano mnie przed ludźmi, którzy idealnie odczytują emocje innych. A ja wciąż uważałam, że jest to pozytywna cecha. Jednak w tym momencie cicho przeklnęłam na swoje niezmienne poglądy. Brunet uważnie mi się przyglądał, co mnie niezwykle krępowało i wywoływało chęć zaprzestania tego teatrzyku.
Co za pech, że Chalamet głośno wyraził swoje obawy, co do naszego małego kłamstwa. Styles na początku nie chciał mu uwierzyć, ale wkrótce dał się przekonać. I nasz plan został zrujnowany. W jednej chwili zachciało mi się głośno kląć, jednak powstrzymałam się przed tak nagłym wybuchem emocji.
Olga próbowała jeszcze zająć Harolda, wcisnąć mu jakiś inny pomysł, zajęcie, jednak ten się uparł i za nic nie chciał zmienić swojego zdania. Timothée z kolei patrzył się na nasze próby z politowaniem. Nie potrafiłam zrozumieć, jaki był cel takiego zagrania. Znienawidziłam gęste zarośla. Przedzieranie się przez krzaki było czymś, czego wolałam unikać. Pomijając mój paniczny strach przed kleszczami, przypominały mi się historie, gdzie ludzie wpadali w szczeliny, ginąc bezpowrotnie. Poza tym byłam przekonana, że moje nogi są już całkiem poharatane i jedynie trzymałam kciuki, żeby nie wdało się żadne zakażenie. Dodatkowo cały czas się potykałam i uznałam, że kwestią czasu jest skręcenie sobie kostki lub uszkodzenie się w jakikolwiek inny sposób. Przedzieraliśmy się przez chaszcze już od ponad godziny, a wciąż nie było widać końca tej przeklętej ścieżki. Zaczęłam podziwiać tego świra, że z naszego powodu codziennie pokonywał tą trasę. Pomyślałam sobie, że ja byłabym zbyt leniwa na takie poświęcenie.
Chcąc zabić czas, prowadziłam z Olgą rozmowę o naszej przyszłości. Wszystko oczywiście w języku polskim, bo nie chciałyśmy, żeby Timothée lub Harold cokolwiek zrozumieli.
Nasze słowa były zbyt intymne, osobiste, żeby mogli poznać ich faktyczną treść. Poza tym widok, jak chłopcy cały czas patrzyli się na nas, jak na przybyszów z obcej planety, był niezwykle zabawny. Zresztą ich reakcja absolutnie mnie nie dziwiła; język polski musiał dla nich brzmieć, jak niewyraźny bełkot, podczas gdy dla nas były to pełnowartościowe zdania.
Po przyjeździe do Ameryki wpadłam na pomysł, żeby ukrywać swoje prawdziwe pochodzenie, jednak z czasem zrozumiałam, że nie ma sensu zatajać przeszłości. Nie miałam na nią wpływu, liczy się to, co jest teraz.
No właśnie, co właściwie teraz mamy?
Obejrzałam się dookoła; gęsty, groźnie wyglądający las, przyjaciele i dwa radosne psy, biegające wokół nas. Miałam nadzieję, że dożyję przyszłości i przekonam się na własnej skórze, jak będzie wyglądać nasze dalsze życie.
Zakładałam, że Olga pewnie zamieszka z Harrym na stałe. Zresztą ona sama przyznała się, że tak najpewniej będzie. A mimo to, stwierdziłyśmy, ż i tak pójdziemy na studia, zdamy, a później zaczniemy pracę na dogodnych dla nas stanowiskach, żeby uniezależnić się od innych.
Kiedyś marzyłyśmy o karierze sportowej, jednak niestety mocno minęłyśmy się z prawdą. Los zdecydował, że nie widzi nas na Igrzyskach Olimpijskich. Choć teraz nie jestem w stanie stwierdzić czy to przypadkiem nie lepiej. Najwyraźniej tak musiało być, w innym wypadku pewnie byśmy nawet nie wyjechały do Stanów Zjednoczonych.
Z kolei ja nie wiedziałam czy zamieszkam z Timothée'm, czy może zdecyduję się na wynajem jakiegoś mieszkania. Na razie nie byłam w stanie nawet określić, na jakim etapie jest nasza „relacja", a co dopiero ocenić tak poważną przyszłość. Zawsze mnie śmieszyło, jak ktoś mówił, że jego aktualna sytuacja romantyczna jest skomplikowana. No i proszę, doigrałam się.
Po kolejnym dłuższym momencie marszu, uznałam, że moje nogi odpadną. Dawno nie przemierzałam tak długiego dystansu na nogach. To zdecydowanie kolejny powód, dla którego kariera sportowca nie była przeznaczona dla mnie.
Wszystko wydawało się być niesamowicie monotonne, aż nagle Harold nie wydał z siebie okrzyku radości lub przerażenia, nie jestem w stanie się określić. Podniosłam leniwie wzrok, będąc przekonaną, że Styles zauważył po prostu jakiegoś durnego kwiatka, jednak gdy natknęłam się na widok zaciekawionego Timothée'go, zmieniłam zdanie. Szybko skierowałam wzrok w kierunku, w którym się wszyscy patrzyli i ujrzałam starą, rozwalającą się kanciapę. Była cała obrośnięta mchem, wyglądała jakby się rozkładała, a mimo to ślady, pozostawione wokół niej, były zdecydowanie świeże. Co gorsza ze strony tej „chatki" (jest to słowo nad wyraz nieprecyzyjne) niósł się dziwny, nieprzyjemny zapach. Coś jak połączenie stęchlizny z obornikiem.
Spojrzałam na brunetkę, której wzrok jasno mówił „mamy przesrane". Westchnęłam, przyznając jej rację. Postanowiłam ruszyć się z miejsca. Z biegiem czasu uznałam to za wielki błąd.
Mój żołądek zaliczył fikołka, gdy podeszłam bliżej i zajrzałam przez małe okienko, w którym szyba już dawno została wybita.
Bạn đang đọc truyện trên: ZingTruyen.Xyz